Podróże po Europie

MÓJ ADRES... CAŁY ŚWIAT !

Lwów- tak blisko i tak daleko

Trudno w to uwierzyć, ale gdy dziesięć lat temu pierwszy raz przyjechałam do Lwowa, po kilku godzinach dostałam ponad 39 stopniowej gorączki. Siedząc w śpiworze, walczyłam z dreszczami i napadami histerycznego płaczu. Wariactwo? Nie, spazmatyczna reakcja na coś, na co czekałam ponad 25 lat.

Miałam kilka lat, gdy znajomi moich rodziców, małżeństwo przedwojennych artystów ze wschodniej Galicji, wspominali – w barwnych, długich opowieściach – swoje najpiękniejsze lata we Lwowie, gdzie tworzyli (on) i występowali (ona). Były bale w lwowskiej operze, rauty, koncerty, wystawy, piękne stroje i wyścigowe samochody. Słuchałam, jak słucha się bajek. Nie rozumiałam, dlaczego ci mili ludzie zawsze płaczą, gdy zbyt długo pozwala im się opowiadać takie cudowne rzeczy. No i przede wszystkim – nie miałam pojęcia, gdzie ten czarodziejski kraj, który nazywa się Lwów.

To były lata siedemdziesiąte. Już kilka lat później, jako ośmiolatka zrozumiałam, że Lwów to nie Polska, tylko Związek Radziecki, i że nie pojadę tam nigdy, bo do Związku Radzieckiego na wycieczki się nie jeździ. Jeszcze kilka lat minęło, dowiedziałam się o Lwowskich Orlętach. Potem coraz więcej wiedziałam o napiętych stosunkach Polski i Ukrainy, i im więcej wiedziałam, tym Lwów odsuwał się dalej i dalej.

- Jedźmy do Lwowa na długi weekend! – usłyszałam pewnego dnia propozycję od moich przyjaciół. Przez chwilę wydawało mi się, że żartują. Mówili serio, a ja zrozumiałam, że kilka lat po powstaniu niepodległej Ukrainy nie tylko można, ale trzeba odwiedzić miasto, tak kiedyś polskie. Kawał historii, kawał literatury, tyle ludzkich dramatów, wspomnień, opowieści – dobrze jest wiedzieć, dotknąć, zobaczyć – co to jest, ten czarodziejski Lwów.

Pojechaliśmy. Pociągiem do Przemyśla, potem autokarem. Dworzec autobusowy – sowiecka porażka. Ale kilka przystanków bliżej centrum zaczyna się wyłaniać Wielki Lwów, ten, który dynamicznie rozwijał się aż do 1939 roku. Funkcjonalizm, secesja, klasycyzm – kolejne pierścienie wspaniałych wielkomiejskich gmachów, kamienic, szerokie ulice – nie ma żadnej wątpliwości, Lwów jeszcze na początku XX wieku musiał być jednym z najwspanialszych europejskich miast.

Lwów to Wiedeń i Paryż. To miasto, którego nie da się poznać i objąć w dwa, trzy dni. I tydzień będzie mało, jeśli chce się zaglądać w podwórka (a warto, choć do dziś pewnie są obskurne, takie były jeszcze pięć lat temu, a we Lwowie inwestuje się ciągle głównie w fasady, infrastrukturę, no i stadion, przed Euro2012), pić ukraińskie piwo, lub całkiem przyzwoitą herbatę w kawiarniach, odwiedzić wszystkie miejsca, które odwiedzić warto. Wśród nich absolutne minimum to:

- Cmentarz Łyczakowski wraz z cmentarzem Orląt Lwowskich. Łyczaków – jedna z największych polskich nekropolii, z grobami powstańców styczniowych, z grobowcami najbardziej zasłużonych rodzin Rzeczpospolitej, pięknymi rzeźbami – porównywalny chyba tylko z paryskim Pere-Lachaise. I cmentarz Obrońców Lwowa, poległych w walkach o to miasto, gdy w 1918 roku Ukraińcy zaatakowali Lwów, chcąc uczynić z niego stolicę swojego (również dopiero się tworzącego) państwa. 3 tysiące żołnierzy, wśród nich uczniowie lwowskich gimnazjów i najmłodszy z obrońców Lwowa – dziewięcioletni Jaś Kukawski, o którym starsze kobiety, pilnujące porządku na żołnierskiej kwaterze mówią, że karabin, który dźwigał, był większy od niego. To chyba ta opowieść, i wszystko co przypomniałam sobie z historii, chodząc między kwaterami poległych, spowodowały tę gorączkę i dreszcze.

Ale to był dobry pomysł, by poznawanie Lwowa zacząć od miejsca świętego dla Polaków. Łatwiej poruszać się po tym bezcennym, sądząc po daninie krwi, mieście. Każdy kamień staje się ważny, każda ulica – ma znaczenie.
- Katedra Łacińska, ze wspaniałą Kaplicą Boimów. Kaplica często jest niestety zamknięta, ale warto ją zobaczyć choćby z zewnątrz
- Archikatedra św. Jura. Do zakończenia II wojny światowej archikatedra greckokatolicka, potem – do roku 1990 – we władaniu cerkwi prawosławnej patriarchatu moskiewskiego. Zwrócona grekokatolikom, pięknie odrestaurowana – jedno z najważniejszych miejsc kultu na Ukrainie. W 2001 roku w murach soboru gościł Jan Paweł II
- Opera Lwowska. Piękny, charakterystyczny budynek, wieńczący Wały Hetmańskie. Wart dokładnego obejrzenia z zewnątrz i zwiedzenia – jeśli tylko będzie taka możliwość. W teatrze zachowały się dwie loże pamiętające czasy, gdy do Lwowa zjeżdżał cesarz. Loża cesarska i marszałkowska, z salonami i wszystkimi wygodami dla najwyższych dostojników.
- Rynek, prostokątny, podobny nieco do rynku wrocławskiego. Początkowo gotycki, po wielkim pożarze odbudowany w stylu renesansowym – taki przetrwał do dziś. Świadectwo potęgi lwowskiego mieszczaństwa – zdecydowana większość kamienic należała do bogatych kupców i przedsiębiorców, nie do rodów magnackich czy szlacheckich. Na rynku wspaniały ratusz i piękne cztery fontanny. I oczywiście – liczne lokale, wabiące głównie turystów (ceny!!)

Jeśli zaś już o lwowskich lokalach mowa, o jednej nie można nie wspomnieć imiennie: „Kupoł”, przy ul. Czajkowskiego. Lokal reklamuje się zdjęciami i autografami słynnych Polaków (m.in. prezydenta Aleksandra Kwaśniewkiego), wystrój nieco nostalgiczny, ale w dobrym guście i z przymrużeniem oka. I najlepsze chyba we Lwowie pielmieni (pierożki), ze śmietaną oczywiście.


Anna Kozłowska
Kreator strony - przetestuj