Podróże po Europie

MÓJ ADRES... CAŁY ŚWIAT !

Lisbona

W Warszawie mróz, nisko zawieszone chmury, szaro i ponuro. Styczniowy niż. Kilka godzin później, po locie KLM z przesiadką w Amsterdamie – palmy, słońce i przyjemne 19 stopni ciepła. Lisbona. Kiedyś miasto kolonizatorów. Dziś – kraniec Europy, nostalgiczny i nieco melancholijny.

Tak zaczęła się moja przygoda z Lisboną, miastem które ma w sobie potężny magnes, skoro w ciągu kolejnych pięciu lat odwiedziłam je jeszcze dwukrotnie. A gdy nadarzy się sposobność – na pewno polecę tam jeszcze nie raz.

Bo do Lisbony warto uciec nie tylko przed polską długą zimą. Na przełomie maja i czerwca jest tam przyjemny początek lata (jeszcze bez ekstremalnych upałów), zaś w październiku – urokliwa jesień, zupełnie inna niż nad Wisłą, pachnąca winoroślą i kasztanami.

Jeśli komuś podobał się film „Lisbon story”, powinien do stolicy Portugalii polecieć (pojechać?) choć raz w życiu. Film jest taki, jak Lisbona – tajemniczy, przesycony liryzmem, niesłychanie klimatyczny. Ale Lisbona na żywo to coś więcej – to dzielnica Barro Alto, tętniąca nocnym życiem klubów, winiarni i restauracji. To Belem, dzielnica odkrywców, którzy z delty Tagu wyruszali na podbój świata. Pomnik odkrywców (również kolonizatorów) to jeden ze śladów zamierzchłej już przeszłości Portugalii. Kilkaset metrów od niego znajdziemy inny, jeszcze wspanialszy – klasztor ojców Hieronimitów, największe, zdaniem historyków sztuki, osiągnięcie stylu manuelińskiego. A przy klasztorze coś dla ciała – cukiernia, nieprzerwanie od końca XIX wieku sprzedająca „pasteis de Belem”. Być i nie spróbować – nie tylko głupota, ale i grzech! To wspaniałe place z monumentalnymi pomnikami, omszałe butelki porto w wyspecjalizowanych sklepach, oferujących tylko ten trunek. To przyjaźni mieszkańcy, wieloetniczna mieszanka Europy, Ameryki Południowej i dwóch Afryk – północnej i tej kontynentalnej, czarnej. Warto posmakować miasta, które kiedyś było oknem na świat Europy, dziś zaś jest jednym z „lejków” przez który świat puka do Starego Kontynentu.

Lisbona to również wielka europejska, stara, zabytkowa metropolia. Jej wyższość nad Paryżem, Barceloną, Rzymem czy Madrytem to swoisty „brak zobowiązań”. Kilkudniowy pobyt można równie dobrze spędzić na intensywnym zwiedzaniu (ruiny zamku, pozostałości klasztoru Karmelitów, kilka okazałych muzeów, warta przemierzenia wzdłuż i wszerz Alfama to tylko część propozycji), jak i na „nicnierobieniu”, korzystaniu z uroków życia: spacerów, przejażdżek drewnianym tramwajem nr 28, leniwych zakupów w hali targowej z całym jej przepychem świeżych ryb, owoców morza, serów, wędlin, pieczywa, owoców i warzyw, wpadaniu na aromatyczną, gęstą kawę do maleńkich kawiarenek i popijaniu wina verde (zielonego, młodego, taniego lecz bardzo smacznego) – od rana do późnego wieczora.

Przewagą Lisbony jest też to, że zdecydowanie najdroższą pozycją w budżecie podróży jest bilet samolotowy. Bilet poniżej tysiąca złotych (w obie strony, ze wszystkimi opłatami) to już prawdziwa okazja, którą warto złapać (choć oczywiście zdarzają się i tańsze opcje). Wynajęcie pokoju w przyzwoitym pensjonacie dla dwóch osób to wydatek poza sezonem w okolicach 30-35 euro. Jeden z najpyszniejszych posiłków zjadłam w maleńkim barze (dwa stoliki wewnątrz, jeden na zewnątrz) w Alfamie. Adresu nie pamiętam, ale takich samych lokali jest tam zatrzęsienie: sardynki z patelni, olbrzymia porcja sałaty, na przystawkę małe ślimaki (trzeba było wysysać ze skorupek, opcja dla odważnych) i oliwki, do tego mnóstwo wina verde, na deser piękne, czarne czereśnie i espresso.
Wszystko dla dwóch osób. Gigantyczne porcje. Rachunek – 18 euro. Nie do uwierzenia, prawda?
Lisbona to również fado. Wizytę w Muzeum Fado ktoś, kto nie jest wielbicielem tych do bólu nostalgicznych, pełnych tęsknoty pieśni może sobie darować, ale wieczór w jednym z klubów fado to jedno z niewielu „must be” w Lisbonie. Ja najmilej wspominam klub, w którym śpiewała właścicielka, kucharz i pomoc kuchenna. Wszystko – po występach renomowanych artystów. Fado amatorów było o wiele bardziej przejmujące. Bardziej prawdziwe. Takie, jak Lisbona za którą tęsknię.


Anna Kozłowska
Kreator strony - przetestuj